Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 9 listopada 2015

Podziwiam - listopadowego wyzwania dzień 8

Pewnie bym nigdy nie dowiedziała się o bohaterce mojego dzisiejszego wpisu, gdyby nie mój średni syn, student informatyki. Rozmawialiśmy nie tak dawno o tym, że kobiety nie mają szans w męskim świecie informatyki. Na studia informatycznie zdaje niewiele dziewczyn, w internecie można nieraz przeczytać niewybredne komentarzach o tym jak będą działały programy napisane przez dziewczyny. To był mój punkt widzenia. Oczywiście zaczęłam zauważać takie twory jak Geek Girl Carrots na fejsbuku albo kursy programowania tylko dla dziewczynek, ale zawsze myślałam, że to pieśń przyszłości. I wtedy mój syn uświadomił mi, że już w latach 50 i 60 kobiety zajmowały się programowaniem, a nawet zakładały firmy i rozwijały je do imponujących rozmiarów. 

Tak naprawdę to miał na myśli jedną kobietę Damę Stephanie "Steve" Shirley która jest jednym z najlepszych przedsiębiorców z dziedziny IT  a obecnie zajmuje się działalnością dobroczynną. Mieszka w Wielkie Brytanii, ale myśli i zawsze myślała globalnie. 

 

Let IT Go - dlaczego podziwiam Stephanie Shirley

Stephnie Shirley to tak naprawdę Vera Buchthal. 

Urodziła się w Niemczech w 1933 roku, jej ojciec był niemiecki Żydem, bardzo inteligentnym i zdolnym człowiekiem, który władał 7 językami, pięknie grał na skrzypcach, miał niesamowitą pamięć i był bardzo wrażliwym człowiekiem, a przede wszystkim  obiecującym sędzią, który miał przed sobą wielką karierę, a raczej miałby, gdyby nie polityka nazistowskich Niemiec wobec Żydów. Zanim Vera skończyła 5 lat rodzina przenosiła się z miasta do miasta, aż w końcu na progu wojny wylądowali w Wiedniu. Matka Very nie była Żydówką, była dobrze wykształconą Niemką, która jako żona zdolnego sędziego miała tylko leżeć i pachnieć. Vera miała starszą o 5 lat siostrę Renate. Ponieważ państwu Buchthal nie udało się wydostać zagranice, chociaż mieli rodzinę w Ameryce, postanowili uratować chociaż córki i wysłali je jednym z pociągów Kindertransport do Wielkiej Brytanii. 

Od przybycia do Wielkiej Brytanii Vera zyskała nową rodzinę

 - Guya i Ruby Smiths, którzy byli bezdzietni, niezbyt wykształceni, ale mieli dobre serca i postanowili przyjąć dziewczynki pod swój dach. Vera dosyć szybko się zaaklimatyzowała w nowej rodzinie i w nowym miejscu. Jej rodzice mieli dużo szczęścia, ponieważ ojciec sam uciekł z Austrii przez zieloną granicę i wkrótce matka dziewczynek również dotarła do Wielkiej Brytanii. 

Vera bardzo lubiła się uczyć i wkrótce odkryto, że ma talent do matematyki.

 Początkowo próbowano nakłonić ją by zajmowała się innymi dziedzinami nauki, takimi jak biologia, ponieważ nie uczono wtedy dziewczynek matematyki, ale wkrótce zorganizowano jej lekcje w szkole dla chłopców. 
Mimo zdolności i chęci do nauki Vera nie podjęła dalszej nauki na Uniwersytecie, po prostu nie było jej na to stać. Podjęła pracę i łączyła ją z nauką na kursach wieczorowych.
Gdy osiągnęła pełnoletność przyjęła obywatelstwo brytyjskie a w raz z nim wybrała nowe imię i nazwisko Stephanie Brook. 

Na początku pracowała jako technik w stacji badawczej poczty, 

gdzie poznała swojego męża Dereka Shirley. Derek zdobył jej serce tym, że był nie tylko skromnym i wytrwałym mężczyzną, ale również tym, że był bardzo inteligentny, nawet inteligentniejszy od niej.  W początkowych latach znajomości Stephanie robiła na drutach i tak o to opowiadała o tym:
"I had, for some reason, decided to take up knitting, and during the good spells I spent many of my leisure hours knitting him a sweater. Then, during the “off” phases, the knitting would stop - while at particularly low points I would even start unpicking the work that I had already done."

 "Z pewnych powodów zaczęłam robić na drutach i w dobrych czasach spędzałam mój wolny czas na dzierganiu mu swetra. Następnie, gdy nadchodziła faza "ochłodzenia" przestawałam robić na drutach, a gdy nasz związek przechodził trudne okresy nawet zaczynałam zdejmować przerobione wcześniej oczka. "

"So the idea of marriage was put to one side, and we carried on, knitting, unpicking and reknitting our relationship without really going anywhere."

"Tak więc podjęcie decyzji o małżeństwie zostało odłożone na później i my tak trwaliśmy, dziergając, zdejmując oczka i na nowo dziergając nasz związek, nie wiedząc naprawdę dokąd zmierzamy. "(strasznie chropowate te moje tłumaczenie, niestety)

Po ślubie Stephanie musiała odejść z pracy, było to bardzo źle widziane by małżeństwa pracowały w jednym miejscu razem. 

Przeszła więc do innej firmy, w której praca bardzo jej się podobała. Zajmowała się właśnie tym co lubiła najbardziej i co najbardziej ją pociągało - komputerami i pisaniem programów komputerowych. 

Jednakże i w tej firmie trafiła na "szklany sufit". 

Po jednej takiej sytuacji, gdy próbowała przedstawić na forum swój pomysł dotyczący sprzedaży, a uciszono ją, mówiąc, że to nie jej sprawa, podjęła decyzję, że odchodzi z firmy i zakłada swoją własną. 

Postanowiła założyć firmę mając tylko 6 funtów

 i szalony pomysł by sprzedawać oprogramowanie do komputerów. Było to w 1962 roku, w czasie, gdy oprogramowanie dodawano do komputerów tak jak instrukcję obsługi. Poza tym jej szalony pomysł polegał również na tym, że będzie pracowała z domu i zatrudniała inne kobiety, które wypadły z rynku pracy w chwili zamążpójścia i urodzenia dzieci. Wysyłała dziesiątki ofert, ale nie było na nie żadnego odzewu. Jej mąż zwrócił jej uwagę, że prawdopodobnie powodem tego jest po prostu jej płeć i zasugerował, aby podpisywała wszystkie listy jako Steve. I tak od tej pory została Stevem. 

Podstawą jej firmy była praca z najlepszymi programistami kobietami. 

W roku 1966 procowała dla jej firmy okołu 75 freelancerów. Praca polegała na tym, że niektóre osoby pisały programy, a potem kolejne przepisywały na specjalne taśmy, a to było sprawdzane przez kolejną osobę. Dzięki temu firma była wiarygodna, a do tego zawsze wiedziano ile pracy dla danego klienta zostało już wykonane (w procentach) i do kiedy zadanie będzie ukończone. 

 Jej firma rozwijała się coraz szybciej, przetrwała kryzys początku lat 70-tych, przetrwała zdradę najlepszej przyjaciółki i dyrektora firmy, które otworzyła konkurencyjną firmę zabierając część programistów i klientów. Przetrwała też jej największe osobiste kryzysy. 

Stephanie Shirley miała autystycznego syna Gilesa,

 który cierpiał na bardzo skrajną formę autyzmu, która sprawiała, że stanowiła zagrożenie dla siebie samego i innych. Początkowo Giles chodził do szkoły, a potem wracał do domu, gdzie potrafił wszystko psuć, niszczyć, a przede wszystkim ranić innych i siebie stukając np. głową o ścianę lub podłogę. Nie był już małym i przystojnym jak aniołek chłopcem, a coraz silniejszym i trudnym do opanowania nastolatkiem.  Stephanie pracowała cały czas z domu, raza w tygodniu  jeździła na spotkania z klientami. Pracowała po kilkanaście godzin na dobę, paliła nawet 3 paczki papierosów dziennie i często nie mogła spać zamartwiając się zdrowiem syna i problemami w firmie, co doprowadził ją do załamania nerwowego. Wtedy to i Stephanie i Giles trafili do szpitala. Stephanie spędziła w szpitalu miesiąc, a w sumie pół roku zajęło jej dochodzenie do zdrowia i powrót do pełni sił, zaś Giles został umieszczony w szpitalu zamkniętym na kilkanaście lat. 

Trzeba pamiętać, że działo się to w latach 70 i 80-dziesiątych,

 kiedy to jeszcze naprawdę nie wiedziano jak radzić sobie z problemem agresywnych zachowań i było niewiele ośrodków, a raczej pewnie nie było wcale, w których leczono takie przypadki autyzmu. Prawda jest taka, że wtedy w ogóle nie leczono jeszcze autyzmu, a obwiniano o chorobę rodziców, a szczególnie matki, które nazywano matkami lodówkami, czyli zimnymi, nie dającymi swoim dzieciom czułości. 

Dopiero, gdy Giles miał ponad 20 lat,

 a matka Stephanie zmarła i zostawiła w spadku pieniądze dla Gilesa, postanowili kupić dom w pobliżu szpitala, do którego mogli by zabierać syna na cotygodniowe weekendowe pikniki. Wkrótce zdecydowali się zabrać syna całkowicie ze szpitala i umieścić go w owym domu, wynajmując mu do tego właściwą opiekę - pielęgniarzy, który wcześniej pracowali w szpitalu. W późniejszym czasie zaoferowali oni miejsce w tym domu dwóm innym dorosłym autystykom, a z czasem zorganizowali jeszcze 2 domy dla dorosłych autystyków. 

Zbiegło się to z przejściem Stephanie na emeryturę,

 a także wprowadzeniem przez jej następców firmy na giełdę. Wybaczcie, że nie przytoczę liczb, ale dość powiedzieć, że wkrótce Stephanie znalazła się na liście 10 najbogatszych osób w Wielkiej Brytanii, a także 70 osób spośród pracowników jej firmy zostało milionerami. 
Od samego początku, gdy tylko firma przynosiła zyski, jej właścicielka dzieliła się nimi ze swoimi współpracownikami, początkowo wysyłała co pół roku czeki "premię", a potem zaczęła przekazywać część zysków firmy na specjalny fundusz, tak że pracownicy stawali się współwłaścicielami firmy. Sprzedawała też po bardzo preferencyjnych cenach udziały w firmie, co doprowadziło do tego, że ponad połowa firmy należała do jej współpracowników. 

Było to związane z jej idealistyczną wizją, że ludzie, którzy czują się współwłaścicielami firmy pracują lepiej (potwierdzoną zresztą badaniami naukowymi), że im się te zyski czy udziały po prostu należą.
"It workforce were not sullen, submissive employees. They were self motivated, self-starters who loved and understood what they did and took pride in and responsibility for their work."
(Siłą roboczą firmy nie byli ponurzy i ulegli pracownicy. To osoby, które same się motywowały i tworzyły swoje miejsce pracy i które kochały i rozumiały to co robiły i czuły się dumne i odpowiedzialne za swoją firmę.)

Doprowadziło to jednak do tego, że powoli musiała się pogodzić, że firma, jej nowe kierownictwo radzi sobie bez niej, a nawet nie życzy sobie jej obecności.


Wtedy to Stephanie poświęciła się organizowaniu opieki dla podobnych do Gilesa osób z autyzmem. 

W czasie jednej z podróży do USA odwiedziła w Bostonie szkołę prowadzoną przez fundację Hagashi, gdzie ze zdumieniem odkryła, że osoby z autyzmem poddane odpowiedniej terapii, mogą robić postępy i  nabywać pewne  umiejętności. Postanowiła zorganizować taką szkołę w Wielkiej Brytanii. Niestety Giles wkrótce zmarł, ponieważ oprócz autyzmu cierpiał także z powodu dosyć częstej u osób autystycznej padaczki. Stephanie mimo to, a może nawet z tym większym zaangażowaniem poświęciła się powstaniu takiej szkoły, ale przede wszystkim walce z tą straszną chorobą. Co roku przeznacza miliony na (w sumie do tej pory wydała 67 milionów funtów) na działalność charytatywną. Jej działalność nie polega na rozdawaniu pieniędzy bezpośrednio potrzebującym, chociaż cały czas jej fundacje utrzymują domy dla osób autystycznych oraz szkołe Prior's Court podobną do tej w Bostonie, ale na poszukiwaniu przyczyn tej choroby, na poszukiwaniu genomu odpowiedzialnego za autyzm i w końcu znalezieniu skutecznego lekarstwa. 

Ma ona na swoim koncie całą listę tytułów, piastowała różne funkcje, prowadziła, organizowała, przewodziła różnym organizacją okołobiznesowym i filantropijnym. 


Rozpisałam się dzisiaj - zawsze możecie obejrzeć sobie jej świetne wystąpnienie na TEDex pt. Dlaczego ambitne kobiety mają płaskie głowy?   (niestety też sobie napisy trzeba przeczytać).

Żeby powiedzieć dlaczego podziwiam tę kobietę muszę przytoczyć kilka zdań z jej biografii (i dodać moje kalekie tłumaczenie na polski). 

Czym kierowała się w życiu i odnosiło się to jej ocalenia w roku 1939
" But (...) a simple resolution took root deep in my heart: I had to make sure that mine was a life that had been worth saving"

"Ale proste postanowienie zakorzeniło się w moim sercu: Muszę zrobić wszystko, aby sprawić by moje życie było, tym które warto było uratować. "


Kiedy zmieniła pracę na taką, która pozwalała jej godzić rolę żony i pracownika zastanawiała się:
"It wasn’t that there was anything wrong with our relationship; it was more a feeling that, somehow, I was once again limiting myself in order to fit in with other people’s preconceptions."

"Nie chodziło o to, że coś było nie tak w naszym związku; to był bardziej uczucie, że w jakiś sposób, znowu ograniczałam się, aby dopasować się do czyichś uprzedzeń". 


O swojej firmie pisze:
"It was enterprise founded on trust." "To było przedsięwzięcie oparte na zaufaniu."

A przede wszystkim o swoim życiu:
"Another thing my experience of life has taught me is that the only people who achieve on a grand scale are those who dream on a grand scale." 

"Wszystko czego moje doświadczenie życiowe mnie nauczyło, to to, że tylko ci ludzie mają osiągnięcia na naprawdę dużą skalę, którzy marzą na dużą skalę."

"Since 1994 I have been involved in nearly 100 philanthropic projects, leaving me with less than a tenth of the wealth I once had.
I have ring-fenced a little to ensure that Derek and I can live out the remainder of our lives without fear of poverty, but the rest I hope to give away, in my lifetime, to autism-related causes." 

"Od 1994 roku byłam związana z prawie 100 filantropijnymi projektami, co sprawiło, że zostało mi mniej niż 1/10 majątku, który posiadałam. Mam wydzieloną niewielką kwotę, która zapewni Derekowi i mi życie bez wizji ubóstwa, ale resztę mam nadzieję oddać, jeszcze za życia, na przedsięwzięcia  związane z autyzmem."


Bardzo polecam jej autobiografię (niestety dostępna tylko w języku angielskim) Let IT Go * - The Memoirs of Dame Stephanie Shirley. 

* Let it go - znaczy odpuść, w tym przypadku o trudnej sztuce odpuszczania, ale IT to skrót od Information Technology, czyli po prostu informatyka, od której zaczęła się całe jej firma, a także jest to jedna z najprężniej rozwijających się dziedzin. 

Podsumowując - podziwiam ją za to, że wierzyła w siebie, walczyła o swoje prawa sama sobie tworząc miejsce pracy, nie poddawała się, myślała zawsze szeroko, miała wizje i nie wahała się podążać za nią   oraz oczywiście za to, że walczy z tą podstępną choroba jaką jest autyzm. 


♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Wpis ten jest piątym  wpisem w 30 dniowym listopadowym maratonie blogowym. 

Tematy wyzwania do pobrania w formie pliku PDF 

 

 
   

   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękuję za komentarz!