Szukaj na tym blogu

wtorek, 29 czerwca 2010

Jestem z siebie dumna...

Dumna - to może za dużo powiedziane, ale zadowolona - na pewno.

Wczoraj miałam zły dzień, może nie taki bardzo zły, ale jedno wydarzenie rodzinne zachwiało mną całkowicie. Zazwyczaj w takiej sytuacji rzuciłabym się na czekoladę (nie to, że nie było w domu - babcia obdarowała ostatnio dzieci aż nadto), albo na ptasie mleczko, a potem jeszcze bym dogryzła połową chleba.
W złości jedynie zjadłam 5 mufinek - dzienny limit to 3, ale to i tak lepiej niż czekolada lub zwykły chleb.

Niestety nie zdążyłam cyknąć fotki moim mufinkom, więc dzisiaj tylko sam przepis.

Mufinki (można jeść zamiast pieczywa z wędliną lub same, ew. jeśli dodamy słodzika można zjeść na deser)

* 3 jajka
* 1 białko
* 4 łyżki otrąb owsianych
* 2 łyżki otrąb pszennych
* łyżeczka proszku do pieczenia
* 3 łyżki serka homogenizowanego bez tłuszczu lub jogurtu naturalnego 0%


1. Otręby mielimy - można w młynku do kawy. W sekrecie Wam napiszę, że się poleniłam i nie mieliłam.
2. Mieszamy wszystkie składniki - ja najpierw lekko ubijam jajka, a dopiero potem wrzucam resztę.
3. Przekładamy masę do foremki na mufinki (użyłam foremki do babeczek świątecznych)
4. Pieczemy 20 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.
5. 3 sztuki chowamy na drugi dzień.


Poza tym szyję - jedziemy w sobotę a ja staram się skompletować ubranka dla Judyty.

Dzisiaj prezentuję 2 sukienki


Pierwsza uszyta z materiałów z kolekcji Frolic wg instrukcji z netu. Do marszczenia karczku używałam nitki-gumki, ale nie z pasmanterii a dawno kupionej w Lidlu lub jeszcze Plusie w całym zestawie. Niestety gumka szybko się kończy, a dostępna u nas w pasmanterii nie nadaje się do niczego.



Edit: Tę sukieneczkę szyłam wg tutoriala Playful days doublelayer top or dress z tym, że u mnie nie ma dwóch warstw materiału w spódniczce, a po prostu na dole doszyłam pasek tego samego koloru co w części górnej.
Zamiast nitki- gumki, można użyc nitki kapeluszowej.

Druga jest zrobiona na wzór sukieneczki kupionej w H&M (od miesiąca mamy w mieście galerię handlową)



Serdecznie dziękuję za wszystkie miłe komentarze dotyczące mojej Anielicy. Oczywiście nie wszystkim musi się podobać Tilda i tildomania i śmiało można o tym pisać, nie jestem fanatyczką ;-)
Poza tym nie wiem dlaczego tego typu aniołki mają tylko oczy, a nie mają noska i ust, jest jeszcze inny wzór szycia aniołków - z wystającym nosem, może następnym razem wypróbuję właśnie takiego.
Ale na razie nie mam czasu na szycie takich drobiazgów. Chciałabym uszyć jeszcze jakiś ciuszek dla córki przed wyjazdem, a ze sobą zabieram co najwyżej kłębek włóczki i druty.

piątek, 25 czerwca 2010

Anioł nr 1

Też uległam "tildomanii" ;-)
W sumie to Tildami jestem zauroczona od ponad roku, nawet jedną zrobiłam - grubą plażowiczkę, o przepraszam, jeszcze gdzieś tam czeka na wykończenie królik bez ubranka :-(
Chciałam szyć anioły i laleczki już wcześniej, tylko, że wciąż odwlekałam ten moment.
Aż wreszcie wczoraj doszłam do wniosku, że zamiast kwiatków dla wychowawczyni mojego dziecka, które kończy szkołę zrobię ANIOŁA.
Może nie jest perfekcyjny, moi panowie orzekli, że nie w ich guście, więc wahałam się do ostatniej chwili czy go podarować.
Finału nie będzie, bo Pani nie oglądała przy dzieciach prezentu, więc nie znana jest jej reakcja (jaka by nie była, trudno - mama nadzieję, że trafiłam na osobę, która lubi prace handmade).
No dobrze, już kończę gadać, proszę Was o ocenę. Mogę szyć następne? Czy strata czasu?





Co do diety to cały czas trwam. Nie straciłam do tej pory za dużo, bo tylko ok. 3 kg, ale pocieszające jest to, że mieszczę się w letnie spodnie, w których ostatnio chodziłam 3 lata temu, a zimą gdy ważyłam 72, czyli ciut mniej niż obecnie, nie udało mi się ich zapiąć w pasie, a drugie też już prawie, zapinam się, tylko za dużo sadełka wisi nad pasem. W każdym bądź razie efekty są.

Poprzednie posty napisałam, żeby pokazać, że owszem to nie jest takie łatwe, że tak naprawdę najtrudniej jest poradzić sobie z głową - czyli z myśleniem o jedzeniu.
To niesprawiedliwe, że nas "łakomczuchów" nie traktuje się poważenie. Do większości jedzenia dodawane są substancje wzmagające apetyt, nawet zwykły cukier jest prawie we wszystkim (nawet w wędlinach). Jest to sposób na nakręcanie sprzedaż, a ty potem człowieku się martw i słuchaj, że przecież to tylko twoja wina, że jesteś otyły, że masz problemy z nadmiernym apetytem, że lecisz za czekoladą, czipsami jak pies za kiełbasą.
Alkoholik, palacz - przecież oni nie są sobie winni - to są nałogi, poza tym trudne życie, rodzina, środowisko, oni tacy biedni są.

To taki moje osobiste wynurzenia, nie podparte naukowymi badaniami ;-)

A dzisiaj jeszcze ostatni dzień fazy proteinowo-warzywnej i proponuję
Kurczaka z papryką (dla 4 osób)



* 1kg piersi kurczaka
* 2 papryki (najlepiej zielona i czerwona)
* słoik pędów bambusa
* cebula
* ząbek czosnku
* świeża mięta
* 2 gałązki świeżej kolendry
* 2 łyżki sosu sojowego
* świeży imbir

1. Kurczaka kroimy w paski (czym drobniej pokrojone tym szybciej usmażone), przekładamy do miseczki, wyciskamy ząbek czosnku, siekamy świeże zioła, dodajemy utarty imbir i 2 łyżki sosu sojowego, mieszamy mięso z przyprawami, przykrywamy i wstawiamy na 2h do lodówki.
2. Po 2 godzinach mięso odsączamy od marynaty (marynata będzie jeszcze potrzebna). Kroimy paprykę i cebulę w paseczki.
3. Wrzucamy cebulę na rozgrzaną patelnię (wok byłby idealny) - można dodać 2 krople oleju, podsmażamy cebulkę, wrzucamy mięso i smażymy ok. 5 minut.
4. Wrzucamy paprykę - smażymy 2 minuty, po tym czasie dodajemy odsączoną wcześniej od mięsa marynatę, znowu smażymy ok. 2-3 minut i wrzucamy odsączone pędy bambusa.
Po kolejnych 2 minutach danie jest gotowe.

Dwie uwagi do tego danie: naprawdę trzeba przestrzegać tak krótkiego czasu, w przeciwnym razie nie czuć smaku ziół; najlepiej jest używać świeżych ziół, ale jak nie miałam mięty i kolendry to po prostu użyłam suszonej mięty z herbatki miętowej, a kolendrę - roztłukłam moździerzem ziarna i też wyszło dobrze.

W drugiej fazie można jeść praktycznie wszystkie warzywa OPRÓCZ STRĄCZKOWYCH (nawet świeży zielony groszek czy bób odpadają) i awokado.

Tak więc nie jest źle.
Powodzenia życzę wszystkim walczącym z nałogiem jedzenia.

środa, 23 czerwca 2010

Ratunkuuuuuuuuuu

Jem jak smok, piję jak smok!!!!

Po głowie cały czas chodzi mi coś słodkiego.

Od kilku dni próbuję przerobić włóczkę cieniowaną na chustę i po kilku zmarnowanych wieczorach doszłam do wniosku, że nie umiem z takiej włóczki dziergać - żaden wzór mi się nie podoba - ani ażuru ani nupków nie widać. Postanowiłam dać sobie spokój i wziąć się za coś innego.
Tu jednak komputer mi odmówił posłuszeństwa i nie mogłam wydrukować potrzebnych wzorów. Chyba załapałam wirusa i teraz czyszczę. Nie udało mi się poprawić sobie nastroju.

A poza tym podjęłam dzisiaj szybką decyzję, zapisałam Julka na trening słuchowy metodą Tomatisa - myślę, że z korzyścią dla niego, ale znowu wymaga mojego, tzn. naszego wyjazdu do Warszawy i już strach mnie ogarnia, że przez kilka tygodni będę sama z dziećmi w wielkim mieście. Tym razem będą dwa dodatkowe utrudnienia - Julek będzie miał tylko 2 godziny zajęć dziennie, a Judytka nie jeździ już wózkiem, więc ciężej będzie ją spacyfikować. Będę musiała jakoś zapełnić dzieciom cały dzień.
I do tego najprawdopodobniej będę odcięta od świata, tzn. od internetu, bo w komórce mam wyłączoną funkcję, a laptopa nie posiadam.


Oczywiście na tę terapię możemy sobie pozwolić tylko dzięki Waszemu wsparciu i przekazywaniu 1% na konto Julka w fundacji. Dziękujemy bardzo serdecznie.

A przed wyjazdem muszę jeszcze sporo spraw pozamykać - nie wiem jak dam radę. Znowu piszę dwa projekty - może tym razem coś się uda wyrwać dla Stowarzyszenia - chociaż tym razem chodzi o dużo mniejsze pieniądze. I muszę dopiąć festyn, który się odbędzie wprawdzie dopiero w sierpniu, ale wiadomo przygotowania trzeba poprowadzić dużo wcześniej.

I jeszcze drobne ogłoszenie
Szukam sponsorów dla Stowarzyszenia

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Motywacja do odchudzania

Mam na imię Magda i jestem czekoladohoikiem.

Od wielu lat miałam już więcej kilo niż chciałabym, ale która z nas jest zadowolona ze swojej wagi. Dopiero po powrocie z Warszawy wzięło i przytyło mi się 18 kg w ciągu zaledwie 2-3 miesięcy. Miałam doła, a poza tym dramatycznie zmieniłam tryb życia:
Po pierwsze przestałam karmić piersią mojego smoka;
Po drugie najdłuższą trasą jaką pokonywałam było przejście na drugą stronę ulicy do sklepu, a i to rzadko, bo nie miałam siły ruszać się z domu.
Widziałam, że źle wyglądam, zwiększył mi się rozmiar z 40/42 do 44/46. Ale nie robiło to na mnie różnicy.
Co mnie zmotywowało by w zeszłym roku zacząć batalię z kilogramami
1. wizja powrotu do pracy - co niektórzy śmiali się, że dzieci będą mnie pytały o wf, bo nie będę w stanie nałożyć na siebie niczego innego niż spodnie dresowe.
2. mam dość tego, że wszyscy patrzą na mój wystający brzuszek z pytaniem, a ty znowu w ciąży? w dzisiejszych czasach tyle dzieci to patologia i skrajna nieodpowiedzialność!
3. od zeszłego roku marzę o wydzierganiu sobie sukienki znanej przez dziewiarki jako Escada Sport
O takiej o to:

4. bolą mnie nogi od nadmiaru kilogramów, mam skłonności do żylaków, a latem to już po prostu masakra jest.

Niestety z motywacją u mnie jest krucho. Czasami wystarczy zapach, czasami informacja, że koleżanka, która pięknie i szybko traci na wadze zawsze w chwili napadu apetytu sięga po papierosy (nigdy nie paliłam). Częściej po prostu stres, ból głowy, chęć poprawienia sobie nastroju - u mnie do tej pory niezawodnym sposobem na to była czekolada. Teraz muszę sobie znaleźć inny sposób.

Od dzisiaj zaczęłam etap II fazy oficjalnie - czyli 5 dni diety proteinowo-warzywnej. Miałam pociągnąć na samych proteinach do środy, ale dzisiaj strasznie, ale to strasznie zachciało mi się pomidorów. Poza tym znudziły mi się już wszystkie produkty do tej pory zjadane, a jak na złość chciało mi się jeść. Wypiłam morze wody i coli.
Jutro mam zamiar przygotować kurczaka z kolendrą i miętą. Świeże zioła już w pogotowiu.

sobota, 19 czerwca 2010

Abrazo na płocie


Nie mam manekina, więc na pierwszy ogień poszła furtka :-)

Na drugi siatka druciana a za nią malowniczy widok na ruderę zwaną zabytkiem z czasów carskiej Rosji.



I jeszcze na mnie.


Szal skończyłam jeszcze w maju, ale musiał nabrać mocy urzędowej.

Troszkę dzisiaj wiało, więc ciężko było zrobić fotki.


I postanowiłam wystawić go na Allegro. Robię to po raz pierwszy.
Nieśmiało zapraszam do licytacji TUTAJ


Dzisiaj mija szósty dzień mojej diety - cały czas jestem na Protalu i mam zamiar dociągnąć tak do środy. Potem zacznę 5 dni proteinowo-warzywnych.

W dietowaniu zawsze problemem jest (przynajmniej dla mnie) pogodzenie gotowania dietetycznego z gotowaniem dla całej rodzinki. Tym razem jednak mam nadzieję, że rodzinka też skorzysta, bo mięsko przyrządzam w ten sam sposób dla wszystkich - oni po prostu jedzą do tego warzywa i ryż, makaron lub ziemniaki.
Poza przepisami z książek Dukana staram się modyfikować dotychczasowe przepisy.

Kotlety mielone pieczone (u mnie dla 6 osób)

* kg wołowiny
* 2-3 łyżki otrąb owsianych
* 2 jajka
* cebula - drobno posiekana, ew. starta na tarce lub zmielona razem z mięsem
* sól
* koperek lub natka pietruszki (mogą być suszone)

1. otręby owsiane zalewam ciepłą wodą i pozostawiam na kilkanaście minut, aby spęczniały;
2. dodaję mięso, jajka, cebulę i przyprawy, wszystko mieszam dokładnie;
3. formuję okrągłe kotleciki i układam na blaszce (blaszki nie smaruję tłuszczem)
4. piekę ok. 40-45 minut w 200 stopniach celcjusza.

Pierś indyka pieczona

Pierś indyczą skrapiam sokiem z cytryny, wcieram sól i posypuję ziołami prowansalskimi. Wkładam do torebki foliowej przeznaczonej do pieczenia.
Piekę w piekarniku ok. 1 i 15 minut. Należy pamiętać, że wkładamy mięso do gorącego piekarnika nagrzanego do nie więcej niż 200 stopni, kratka lub blacha na której kładziemy folię nie może być nagrzana, a w folii należy zrobić kilka dziurek, w przeciwnym razie pęknie w czasie pieczenia.

Pierś można podawać z sosem z jogurtowo-musztardowym.
Mały jogurt naturalny bez cukru wymieszać z 1 łyżeczką musztardy, przyprawami (można dodać koperek).



środa, 16 czerwca 2010

I faza - uderzeniowa

Nie spodziewałam się, aż tak licznego wsparcia. Bardzo serdecznie Wam dziękuję.

Dla zainteresowanych osób napiszę, że dieta ta dzieli się na 4 fazy:
I - uderzeniowa, w której jemy praktycznie same proteiny - czyli mięsa, ryby, nabiał, ale zawierające bardzo mało tłuszczu - do 5 %.

II - gdzie dni proteinowe przeplatają się z dniami proteinowo-warzywnymi

III - utrwalanie wagi - można stopniowo wprowadzać np. owoce, sery żółte, warzywa strączkowe, a także zjadać 2 królewskie posiłki w tygodniu

IV - stabilizacja, która powinna trwać już na zawsze jeśli nie chcemy dopuścić do efektu jo-jo - głównie charakteryzuje się proteinowym czwartkiem ;-)

Każda osoba, która chciałaby odchudzać się na "Dukanie" powinna zapoznać się z książką "Nie potrafię schudnąć", która jest pierwszą książką dr Dukana. Ja jednak na początku kupiłam to co było najłatwiej znaleźć na półce w Empiku



Minusem tej książki jest niewielka liczba przepisów, a te które są nie bardzo przystają do polskich realiów żywieniowych - powiedziałabym, że są bardzo wykwintne, ale dużym plusem są tabelki produktów, które można spożywać w każdej fazie.

Chciałam zrobić skan produktów dozwolonych w pierwszej fazie, ale skaner nie chce ze mną współpracować - albo inaczej rzecz ujmując odezwały się moje geny blondynki lub skaner nie chodzi po sieci.

To co jeść w fazie 1? (przepiszę)
Mięsa:
eskalopki cielęce
konina
królik
ligawa
pieczeń cielca
polędwica wołowa
rostbef
stek mielony (max. 10% tłuszczu)
stek wołowy
żeberka cielęce(bez skóry)
Podroby
nereczki cielęce
ozorek cielęcy
ozorek jagnięcy
wątróbka cielęca
wątróbka drobiowa
Wędliny
suszone mięso z Grisons
Szynka wieprzowa
szynka z indyka
szynka z kurczaka
- powinny to być wędliny odtłuszczone (może w dużych miastach można takie kupić, nie wiem)
Ryby
Barwena
Czarniak
Dorada
Dorsz
Gardłosz atlatycki
Halibut
Halibut wędzony
Labraks
Limanda (flądra)
Łosoś
Łosoś wędzony
Łupacz
Makrela
Melan
Mieczyk
Morszczuk
Płaszczka
Sardynka
Sola
Strzępiel
Surimi - "bardzo praktyczne w użyciu, łatwe do wzięcia ze sobą do pracy czy w podróż" - cytat również z książki str. 33
Tępogłów
Tuńczyk
Tuńczyk w sosie własnym w konserwei
Turbot
Owoce morza wybaczncie nie będę wypisywać, bo nie jadam, ale nie ma na liście żadnych zakazanych więc można śmiało wszystkie
Drób
Bażant
Gołąb
Indyczę
Indyk
Kura (bez skóry)
Kurczak
Kuropatwa
Perliczka
Przepiórka
Stek ze strusia

Jajka
jajka kurze
jajka przepiórcze

Nabiał
Chude mleko
Chudy biały ser
Chudy serek wiejski
Jogurty naturalne i aromatyzowane słodzikiem bez tłuszczu
Serki homogenizowane bez tłuszczu
Serki topione w kostkach bez tłuszczu

Przyprawy wpiszę następnym razem (może już mi się uda zamieścić skan)
I jeszcze parę informacji o fazie I

Produkty nie mogą być smażone na tłuszczu, tylko na patelni teflonowej lub grilowane, gotowane, przygotowywane na parze i oczywiście pieczone też bez tłuszczu. Można używać oleju parafinowego z apteki, ale mi jakoś nawet nie chce się o nim myśleć, a co dopiero używać.

Poza tym obowiązkowo należy zjeść 2 łyżki otrąb owsianych - można pod postacią placków, albo jako dodatek do jogurtu lub pulpetów z mięsa mielonego. I wypijać ok. 1.5 litra napojów - czyli mleka, herbaty, kawy i wody. Do picia trzeba naprawdę się przekonać, ponieważ dieta ta na dłuższą metę jest niebezpieczna dla nerek. "Trawienie protein związane jest z uwalnianiem dużych ilości ubocznych produktów przemiany materii w postaci kwasu moczowego. Aby go usunąć z organizmu, należy pić odpowiednią ilość wody."

Faza ta może trwać od 3 do 10 dni w zależności od tego ile chcemy zgubić kg.

I jeszcze kilka moich uwag z poprzedniej próby - w moim przypadku najszybciej efekty było widać niestety na biuście i na twarzy, chociaż nie powiem, talię też zaczynałam mieć ;-)
Ale w pewnym wieku - tak po 30-tce to odchudzanie pozostawia duży ślad właśnie na twarzy. Skóra nie regeneruje się tak ładnie jak wcześniej i zaczynają się pogłębiać zmarszczki. Dlatego chyba lepiej chudnąć wolniej i poświęcić trochę czasu na wmasowywanie kremów w twarz, szyję, dekolt. (resztę można schować pod ubraniem ;-)

Ale tak naprawdę to dodatkowo polecam masaż podczas codziennego prysznica - sama o nim zapominam, a przecież zajmuje tylko kilka chwil. Należy się zaopatrzyć w dwie sizalowe rękawice i nimi masować ciało podczas mycia się - do czerwoności - szczególnie brzuch i uda. Dodatkowo można robić sobie szczypanki - dobre na skórę na brzuchu. Bierzemy fałdek skóry w dwa palce, ale nie opuszkami palców, tylko zginamy paluszki w haczyk. Podciągamy skórę do góry i lekko ją przy tym obracając. To takie szczypanki z zakrętasem są. Dobrze jest robić to po kole.
Zbliżają się wakacje - mam zamiar pamiętać o tych masażach.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za wsparcie, a osoby zastanawiające się nad dietą zachęcam serdecznie.

wtorek, 15 czerwca 2010

Po raz enty ...........

jestem na diecie. Niestety to co udało mi się zrzucić zimą wróciło - no może nie całkiem, ale nie ważę już 72 kg jak to na moim suwaczku jest pokazane, a 76 (wagą wyjściową było 78 w styczniu). A tak naprawdę, to w zeszłym roku zimą ważyłam aż 85 kg. Część straciłam podczas dwóch podejść do diety dr Dąbrowskiej.
Tym razem po raz drugi zaczynam dietę Dukana.

Zaczęłam wczoraj. I faza, to terapia szokowa. Same białko - powinno być w jak najczystszej postaci, jak najmniej tłuszczu, z węglowodanów za to obowiązkowo 2 łyżki otrąb owsianych.
Moja dieta oscyluje więc wokół:
* białego sera 0%
* serka wiejskiego lekkiego
* jogurtu naturalnego 0%
* jajek
* surimi
* wędzonej piersi indyka
* śledzia
* kawy i wody

A dzisiaj na śniadanko zjadłam dukanowskie placki - chleb może nie istnieć.

Teraz niestety będę was zanudzać moją dietą, bo strasznie potrzebuję mobilizacji.

wtorek, 8 czerwca 2010

Help! - dzianinowa wpadka

Czy jest jakiś sposób na poradzenie sobie z zaciągniętą nitką?
Część dzianiny jest ściśnięta, a część oczek wygląda bardzo luźno.
Po prostu katastrofa.
Da się to jakoś naprawić bez prucia całości?

Robienie sweterka bez zszywania ma niewątpliwy urok, ale też trudniej poprawić niedociągnięcia - więcej trzeba pruć w razie wykrycia błędu.

piątek, 4 czerwca 2010

Z uśmieszkiem na ustach ;-)

Ostatnio spotkały mnie dwie zabawne sytuacje. Tak naprawdę to nic wielkiego i tylko jedna związana jest z robótkami. Dlaczego o tym piszę, nie wiem, pewnie dlatego, że zwykle wywołałyby one moją złość, ale po ostatnich szkolnych stresach, doprowadziły mnie do śmiechu tylko.

Po pierwsze, musiałam gonić samochód.
Zostawiłam na luzie auto, zaciągnęłam ręczny hamulec i poszłam zamykać bramę. Zrobiłam parę kroków, kiedy odwróciłam się samochód toczył się wprost na chaszcze. Udało mi się go dogonić zanim stało się coś poważnego ;-).
Ręczny hamulec nie zadziałał, mój mąż twierdzi, że to dlatego, że już dawno linka została zerwana - tuż po naprawię zresztą - ponieważ mam zwyczaj ruszania z miejsca, bez zwalniania hamulca. Ale tym razem ja się nie przyznaję.

Po drugie, miałam drobne zamieszanie z paczką od Uli z Zamotane.pl
W piątek Ula napisała mi maila, że paczka została wysłana, czekałam w sobotę - nic, w poniedziałek - nic. Oczywiście całą rodzinę postawiłam na nogi, że czekam na paczkę.
We wtorek dzwonek do drzwi - mąż otworzyła, ja byłam w zupełnie innej części domu. Paczka odebrana, ale jakaś dziwna taka. No żesz, przecież nie zamawiałam, aż tylu włóczek, żeby dostać ogromny karton. Patrzę na adresata, a tam jakaś sklep ze sprzętem medycznym. No ładnie, a gdzie moje włóczki????????????? Znalazłam w internecie telefon do tej firmy, dzwonię i mówię Pani o zaistniałej sytuacji i żeby w razie czego odesłała do mnie listonosza.
Po chwili dzwonię też na pocztę, by dowiedzieć się o numer telefonu listonosza lub żeby oni powiadomili listonosza o zamianie przesyłek.
Cały czas tylko myślę o swoich kłębuszkach włóczki ;-)
Na szczęście w ciągu kilku minut paczka jest już w moich rękach. Postawiłam na nogi pół miasta, a pan w połowie drogi się sam zreflektował, że nastąpiła pomyłka.

A co kupiłam? Niewiele niestety.
Zdjęcia włóczek będą ze strony Uli, bo nie mam ostatnio dostępu do aparatu.
6 motków turkusowej Loreny

na taką bluzeczkę

z Twist Collective

oraz 5 motków Naturel Cotton

na sweterek zwany Que Sera

z Knitty Spring+Summer 2010

Poza tym wzięłam 2 motki Virginii seledynowej, która jest totalnie inna niż zeszłoroczna. Po pierwsze kolor ma brudny, po drugie jest cieńsza, po trzecie jest jak sznurek. A tak się cieszyłam, że jest ten kolor, bo chciałam aby moja serweta byłą naprawdę duża. Teraz nie wiem co będę z niej robiłam.

Echa komentarzy
Wiadomo, nauczyciele są różni, sama jestem nauczycielem i to na pewno nie takim super, hiper. Z tym, że moje doświadczenia życiowe tak mnie kształtują, że szukam metod pracy z dziećmi, tak by je zachęcić do nauki, okazać życzliwość, podwyższać poprzeczkę stopniowo.

Nigdy nie poznałam od podszewki innych systemów edukacji niż polski, ale myślę sobie, że coś jest z nim nie tak, skoro do ucznia i jego rodzica podchodzi się jak do natręta. Poza tym nie podoba mi się powszechnie stosowana metoda językowców - Don't smile before Christmas i udowadnianie, że lepszy nauczyciel to ten, który więcej jedynek postawił - to znaczy, że jest surowy, wymagający. No przecież, nie może to znaczyć, że jego metody pracy są do niczego. Od lat wiadomo, że dobre oceny z języków, mają albo bardzo zdolne dzieciaki (takich nie mam), albo takie które chodzą na korepetycje (moje nie chodzą).
Wychodzę z mylnego chyba jednak założenia, że to w szkole mojemu dzieciakowi należy wytłumaczyć gramatykę, określić słówka do nauczenia się, pokazać metody uczenia się, tak żeby w domu mógł sobie to wszystko sam utrwalić. Z tym utrwalaniem jest różnie, ale jeśli słyszę od dzieciaka, że prosił Pani, by wyjaśniła jakieś zagadnienie jeszcze raz, a ona odpowiada, że nie zrobi tego, bo on powinien był uważać, to mi ręce odpadają. Gdybym chciała sama uczyć dzieciaka, to po co posyłam go do szkoły, może lepiej postawić na homeschooling (w Polsce to walka z wiatrakami, bo władza lepiej wie co jest potrzebne dzieciom).

Jeśli chodzi o nauczycieli w szkole specjalnej, to oni po prostu wiedzą, że ich podopieczni mają duże ograniczenie, a rodzice nie rzadko wkładają bardzo dużo wysiłku w codzienność, w to by każdego dnia dziecko miało zapewnioną właściwą opiekę. Zdają sobie sprawę, że dla takiego dziecka np. nauka jedzenia łyżką jest wyzwaniem, sygnalizowanie potrzeb fizjologicznych to bardzo duże osiągnięcie i wiedzą, że każda najmniejsza umiejętność to duży sukces.
Nauczyciele dzieci w normie intelektualnej cieszą się tylko z olimpijczyków, a dyslektyk, któremu trzeba dostosować wymagania to naciągacz i leń.


Co do dalszego prowadzenia bloga. Nie umiem zrezygnować z niego, ale wiem, że powinnam trochę przystopować. Ostatnio córka z zazdrości zniszczyła mi cały prawie kłębek włóczki. Jak pracuję nad nowym projektem, to niestety troszeczkę próbuję znaleźć dziecku inne zajęcia (tak jak teraz podczas pisania) bez mamy, ale jakoś tak jest, że wtedy Judytka potrzebuj mamusi najbardziej. I w rewanżu córeczka rozwaliła motek, dobrze, że nie spruła mi rękawa, który był doczepiony do motka. Chyba jednak wie, na ile sobie może pozwolić, by nie doprowadzić do afery.

Monotema, tkaitka, barbaratoja, Cyrylla, Ivalia, Beata, largetto, Jaga, AgnieszkaMD, urszula97, bardzo Wam dziękuję za komentarze pod wpisem Odsapka od blogowania. Cieszę się, że zaglądacie i że macie dla mnie miłe słowo.

Życzę wszystkim miłego dnia.

czwartek, 3 czerwca 2010

Nie wytrzymałam zbyt długo - wyzwanie

No tak, jednak nie umiem wytrzymać zbyt długo bez blogowania.
Dzisiaj podejmuję wyzwanie Brahdelt i robię bilans dziewiarski.

Zacznę od początku blogowanie, jeszcze na bloxie. Co prawda umiem robić na drutach od podstawówki, ale nie mam uwiecznionych wcześniejszych prac, a poza tym robiłam je tylko od czasu do czasu ;-)
Pierwszy sweterek, od niego zaczęło się moje blogowanie - nosiłam kilka razy, głównie po domu, falbanka nie układa się tak jak powinna, poza tym było mi w nim zbyt gorąco.

Szydełkowy top - miał być odpowiedni na rosnący brzuszek w ciąży, ale zbyt odkryte plecy mi przeszkadzały i w sumie nie założyłam go ani razu - spruty.

Clapotis i czapka - prawie nie noszone - włóczka akrylowa, dość sztywna, szal nie trudno się układa, a czapka się rozciągnęła i poza tym bardzo przewiewna.


Pierwszy komplecik Judysi - wyszedł niestety za mały, moja córka urodziła się tak wielka jak trzy miesięczny bobas.

Sweterek stokrotkowy (gwiazdkowy) -jak zwał tak zwał, dawno spruty, nie nałożony ani razu. Wzór zdecydowanie nie na pulchne osóbki takie jak ja z wydatnym brzuszkiem do tego.

Ponczo i kapelutek Judytki - kapelutek zbyt ażurkowy, prawie nie noszony, ponczo używane dość często było, dopóki Judytka nie wyrosła.



Narzutka z Sonaty - miałam na sobie ze 3 razy, jakoś nie umiem jej nosić, może dlatego, że wyszła dość mała.

Bluzeczka z Sonaty - ze 3 razy - za duże wycięcie pod pachą.


Tuniczka Judytki z bawełny - noszona dopóki nie wyrosła. Jesienią na długi rękaw.


Sweterek z Merino Interfox - noszony przez dwa sezony, trochę się zmechacił

Sukieneczka z Pearl Interfox - na zdjęciu nie widać wzoru, noszona przez Judytkę, dobra nawet jeszcze teraz, ale dość szybko się zmechaciła.


Sweter szydełkowy na bazie koła - noszę głównie po domu. I bardzo go lubię ;-)

Tunika a'la Prada za Sonaty - miałam na sobie 2 razy, ale wciąż mam nadzieję, że a) troszeczkę jeszcze schudnę, b) kupie sobie do niej odpowiednie lniane spodnie.


Sweterek z włóczki Lidlowej - niezbyt się sprawdza, bo spada z ramion i Judysia w tym roku zdecydowanie preferuje inne kolory.

Bluzeczka z Florii Light - troszkę zbyt ażurowa, ale nosi się przyjemnie, chociaż miałam na sobie ze 2 razy.

SZydełkowa sukieneczka z Pearle5 - zakochałam się w tej bawełnie. Sukieneczka dobra jeszcze w tym roku do leginsów.

Pierwsze ponczo z elementów (jak na razie jedyne) niestety wisi w szafie, tzn. podoba się nam obu, ale jakoś nie ma okazji by założyć.

Tulipanowa bluzeczka z Kai - Judysia miała na sobie kilka razy, ale niestety akryl z bawełną zbyt grzeje na lato.


Bluzeczka zwana gadem z Perliny - wyszła trochę za szeroka, ale nałożyłam kilka razy.


Pierwsza trójkątna chust - akryl z wełną. Bardzo ciepła, w sam raz do okrywania się w zimowe wieczory podczas dziergania.

Jaśminka z Virginii, nie zdążyłam się nacieszyć, a już jesień się zaczęła, pora wyjąć z szafy, póki ciepło.

Summer Ruffle top z bawełny - troszkę wyszedł za szeroki dekolt, więc noszona była tylko z 2 razy, muszę przymierzyć, czy nie będzie za małe na ten rok dla Judytki.

Arbuzowy sweterek z Malwy - włóczka skrzypiała podczas dziergania, ale Judytka miała na sobie parę razy, po tym jak dorobiłam guziczki.

Sweterek Julka z kapturem z włóczki z Lidla, noszony, prany w pralce, sprawdza się bardzo dobrze.

Julietka z Perliny, bardzo lubię, ale ostatnio zrobiła się ciut przy duża.

Sweterek serwetka, nosiłam kilka razy do pracy w chłodne dni, jest bardzo ciepły, włóczka Evelyn


Cudak, niestety nie udany - nabrałam za dużo oczek i uparłam się dokończyć, niestety dekolt zdecydowanie za szeroki, nie pomogła zmiana drutów na mniejsze. Poza tym, włoczka Kashmir Himalaya strasznie się czepia innych ubrań, nie mogłam się pozbyć kłaczków z bluzki, którą miałam pod spodem. Chętnie zrobię sobie drugi jak znajdę czas ale z czego innego.


I tak o to potraktowałam bardziej historycznie, jak widać, wcześniej udało mi się zaliczyć więcej niewypałów.

Jeśli chodzi o chusty, to z ażurów lekkich jak mgiełka wydzierganych w ostatnim sezonie nie mam ani jednej ;-) były od razu robione dla kogoś.

I po tym podsumowaniu doszłam do wniosku, że moje dotychczasowe projekty były mało ambitne.