Nie wiem, czy to co robię można nazwać sztuką chociażby użytkową, raczej nie, ale po przeczytaniu słów Miszelki "31 dni. Codziennie zrobię coś twórczego. Robótki. Sztuka. Scrapbooking, decoupage – nieważne. Może coś uszyję, może uszydełkuję. Może zrobię piękne zdjęcie. Może ugotuję coś nadzwyczajnego, a może zaaranżuję grządkę w ogrodzie – ogrodnictwo to przecież też sztuka :)" postanowiłam uwiecznić moje wypociny. Może to będzie mobilizacją, by kończyć zaczęte rzeczy - przyszyć brakującą nogę owieczce, zamek do kamizelki, czy też po prostu przyszyć gotowy już kwiatek do opaski.
Dzisiaj skupiłam się na pieczeniu.
Upiekłam ciasto, na które przepis znalazłam u Penelopy
![](http://3.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93mU7ZAPsI/AAAAAAAAFIQ/Qa2x2YmO0M0/s400/ciasto.jpg)
Moje zdjęcia, cóż, pozostawia dużo do życzenia.
Właśnie nieudane zdjęcia efektów moich kulinarnych poczynań sprawiły, że zawiesiłam pisanie bloga o jedzeniu. Ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad reaktywacją - wciąż się zastanawiam.
Co przyczyniło się do tych rozmyślań ... przeczytanie książki Julie&Julia Rok niebezpiecznego gotowania autorstwa autorstwa Julie Powell.
Książka o szaleństwie - kto przy zdrowych zmysłach będzie ganiał męża i przyjaciół po całym mieście, aby zdobyli kość szpikową albo móżdżek?! Kulinarny blog zawładnął życiem młodej nieszczęśliwej, a raczej niespełnionej sekretarki/aktorki. (czemu to ja nie potrafię napisać kilku sensownych zdań o książce?) Julie postanawia przerobić "Doskonalenie francuskiej sztuki kulinarnej" zawierającej 524 przepisy w ciągu 365 dni i opisywać swoje poczynania na blogu. Używa codziennego języka, opisuje swoje emocje związane ze zdobywaniem różnych produktów i samym procesem gotowania i jedzenia. Dość ekstrawagancki i co tu kryć drogie hobby daje jej radość, satysfakcję, sprawia, że przestaje płakać wracając wieczorem z pracy, a w efekcie przynosi sławę i pieniądze.
Książkę czyta się łatwo i przyjemnie. I nie będę zaprzeczać, że czasami czytając perypetie Julie widziałam siebie opętaną przymusem robienia czegoś, aby napisać o tym na blogu.
I jeszcze kilka fotek z niedzielnego spaceru
Ulubione miejsce wszystkich naszych dzieci w parku - altanka
![](http://4.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93ndKCwLFI/AAAAAAAAFJA/truQ8snmT-E/s400/Judysia+w+altance.jpg)
Na razie nie ma spektakularnych efektów fryzurkowych. Tutaj widać tylko z przodu - Judytka ma dwa francuzy.
![](http://3.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93nduPZNXI/AAAAAAAAFJI/cC9ltwUDAQ0/s400/fryzurka.jpg)
Troszeczkę na lewo i troszeczkę w głębi i byłoby widać nasz domek, a tak widać, że już jest troszeczkę bardziej zielono i zaczynamy doganiać resztę Polski - raczej nie zawsze jesteśmy jakieś 2-3 tygodnie do tyłu.
![](http://2.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93nd8B_YsI/AAAAAAAAFJQ/kZnwCJ267Iw/s400/nad+rzeczk%C4%85+niedaleczko.jpg)
Dzieciaki bardzo lubią patrzeć na wodę na śluzie - tutaj widać głównie bujną czuprynę Julka ;-)
![](http://1.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93m_injbFI/AAAAAAAAFI4/mayYL0pHIEo/s400/Julek.jpg)
Jedno z ładniejszych miejsc na trasie spaceru:
![](http://3.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93m-9cEbsI/AAAAAAAAFIw/iS-fJztDNl0/s400/wierzby.jpg)
![](http://2.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93m-Zwt7yI/AAAAAAAAFIo/qzoAPsgX95w/s400/most.jpg)
Mama zadowolona - udało mi się przekonać córeczkę, żeby bez beku wróciła do domu - niestety nie widziałam, że mała coś tam sobie duma i nie pójdzie tak gładko:
![](http://3.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93m9YvWsoI/AAAAAAAAFIg/itO0OdAW58Y/s400/minka.jpg)
Proszę, a nie ostrzegałam - bach na glebę, nie pójdę do domu, jak mi nie pozwolisz pobawić się na placu zabaw.
![](http://2.bp.blogspot.com/_vjDM461J568/S93m8hts-fI/AAAAAAAAFIY/IOK66I6cNBk/s400/nie+id%C4%99.jpg)
A dlaczego matka taka wyrodna i nie pozwoliła na plac zabaw - bo poszliśmy na spacer po deszczu i na placu zabaw bajorko. Tak, tak, znam starą prawdę - "Dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe", ale wolałam, żeby moja nie była przy tym przemoczona.
Niestety pady ćwiczymy dość często, uparta ta moja córka, oj uparta.
U mnie też zdarzają się ciężkie powroty z placu zabaw ale na szczęście młodsza nie wymyśliła jeszcze upadania. Za to słyszy chyba nas całe osiedle ;)
OdpowiedzUsuńCiężkie powroty z placu to chyba norma, z Michałem muszę kombinować, żeby odwrócić jego uwagę i jak na razie wpakować do wózka... inaczej też ćwiczy pady przez pół drogi :( no cóż... mam nadzieję, że jest to przemijające...
OdpowiedzUsuńameise
Moje jeszcze nie padają:>
OdpowiedzUsuńZa to wracamy na "sygnale" - szczególnie dotyczy to syna:>>
Zauważyłam jednak że jeśli na poczatku jasno okresli sie czas zabawy - oczywiście jeszcze nie znają sie na zegarku, ale staram sie nie oszukiwać (ostatnio każą sobie pokazać na zegarku ile to jest i kontrolują mnie:)). Gdy czas mija, ostrzegam że za 5 minut idziemy i po tym czasie wychodzimy. Odkąd tak robię raczej nie miewam problemów z opuszczeniem placu zabaw:)
Może u Ciebie też się to sprawdzi?
Pozdrawiam