We wtorek rano tę właśnie książkę spakowałam do torby, z którą wybierałam się na jednodniowe występy w szpitalu.
Niestety nie przeczytałam zbyt wiele - jakieś 60 stron czekając na zabieg, a większość i tak w stanie przymulenia po tabletce na "odprężenie". Zupełnie nie wiem, dlaczego od lekarzy i pielęgniarek tak trudno wyciągnąć co dają i dlaczego. W każdym bądź razie wierzę na słowo, że to tabletka na odprężenie, bo do szpitala przyjechałam po nieprzespanej niemal nocy (jestem okropnym śpiochem, więc to do mnie niepodobne) i z podwyższonym ciśnieniem.
Czekając na zabieg, między pobieraniem krwi, chodzeniem na USG, zakładaniem wenflonu i licznymi spacerami lekarzy i pielęgniarek zaczęłam czytać książkę, która początkowo rozczarowała mnie. Mimo zawartego w tytule czasownika: módl się, nie spodziewałam się książki o Bogu. Chciałam lekkiej i przyjemniej lektury, a tutaj powieść z pogranicza filozofii, z wszechobecnym Panem Bogiem. Trudno mi oceniać książkę w tej chwili, ale czuję, że wciągnie mnie na dobre. Czyli rozczarowanie było tylko chwilowe.
W szpitalu trudno było mi się skupić, bo cały czas nasłuchiwałam kroków, głosów na korytarzu, a potem już nie czytałam tylko spałam. Wyniki zabiegu (kolejnego w tym roku i to w pełnej narkozie) dopiero za dwa tygodnie. Bałam się narkozy, znowu miliony moich komórek mózgowych uśmierconych. Mąż się śmieje, że najważniejsze, że pamiętam o dzieciach i o nim.
Jaki jest plus chorowania? - mąż ugotowała dwa dni pod rząd przepyszny obiadek - zwykle jest zbyt pochłonięty pracą, żeby znaleźć czas na gotowanie.
Tak więc - jedz i kochaj można powiedzieć, że mam zaliczone ;-)
A na polu robótkowym dużo się dzieje, tak dużo, że nie mam czasu na pisanie bloga. A poza tym musiałam chłopakom pożyczyć monitor, bo ich się spalił, korzystanie z ich kompa jest utrudnione, poza tym jest jakaś grubsza awaria i połowa linków mi się nie otwiera (znajomy z telekomunikacji twierdzi, że komuś kilometry światłowodu były potrzebne, więc sobie pożyczył i teraz wszystko lata na około).
A wracając do robótek, to skończyłam sweter dla Julka, swój sweterek-serwetkę, na który ochotę miałam od bardzo dawna). Kończę teraz szydełkowy golfik z krótkim rękawem, ale jakoś nie specjalnie się w nim czuję.
I wydziergałam pierwszy w życiu beret.
Tylko zdjęć brak. Postaram się wkrótce uzupełnić.
Kolejny raz postanowiłam sobie, że nie będę zaczynać nowych robótek dopóki nie skończę chociaż części starych, bo potem to nie wiadomo dlaczego tył różni się na szerokości od przodu ;-)
Tak więc muszę skończyć ten szydełkowy golfik i jesienny komplecik z Padish Himlaya zanim wezmę się za kolejne robótki.
I jeszcze serdecznie dziękuję za wszystkie miłe słowa dotyczące moich kurteczek. Przepraszam, że nie odpiszę tutaj każdej z Was, oddzielnie ale uwierzcie mi na słowo, że strasznie ciężko jest mi sklecić te kilka zdań, bez przerwy robię błędy, kasuję wyrazy - biedna ta moja głowa, a to nie ona jest chora ;-)
Naprawdę bardzo się cieszę, że podoba się WAM moje szycie.
Będę nieskromna, ale jestem z siebie dumna. Widzę niedociągnięcia, owszem, ale efekt i tak przerósł moje oczekiwania, a kurteczki podobają się nie tylko mi, ale też MOJEMU MĘŻOWI oraz rodzicom, a mój najstarszy syn stwierdził, że wciskam mu kit, że po prostu kupiłam kurtki na bazarze, a teraz próbuję go oszukać.
Niestety nie przeczytałam zbyt wiele - jakieś 60 stron czekając na zabieg, a większość i tak w stanie przymulenia po tabletce na "odprężenie". Zupełnie nie wiem, dlaczego od lekarzy i pielęgniarek tak trudno wyciągnąć co dają i dlaczego. W każdym bądź razie wierzę na słowo, że to tabletka na odprężenie, bo do szpitala przyjechałam po nieprzespanej niemal nocy (jestem okropnym śpiochem, więc to do mnie niepodobne) i z podwyższonym ciśnieniem.
Czekając na zabieg, między pobieraniem krwi, chodzeniem na USG, zakładaniem wenflonu i licznymi spacerami lekarzy i pielęgniarek zaczęłam czytać książkę, która początkowo rozczarowała mnie. Mimo zawartego w tytule czasownika: módl się, nie spodziewałam się książki o Bogu. Chciałam lekkiej i przyjemniej lektury, a tutaj powieść z pogranicza filozofii, z wszechobecnym Panem Bogiem. Trudno mi oceniać książkę w tej chwili, ale czuję, że wciągnie mnie na dobre. Czyli rozczarowanie było tylko chwilowe.
W szpitalu trudno było mi się skupić, bo cały czas nasłuchiwałam kroków, głosów na korytarzu, a potem już nie czytałam tylko spałam. Wyniki zabiegu (kolejnego w tym roku i to w pełnej narkozie) dopiero za dwa tygodnie. Bałam się narkozy, znowu miliony moich komórek mózgowych uśmierconych. Mąż się śmieje, że najważniejsze, że pamiętam o dzieciach i o nim.
Jaki jest plus chorowania? - mąż ugotowała dwa dni pod rząd przepyszny obiadek - zwykle jest zbyt pochłonięty pracą, żeby znaleźć czas na gotowanie.
Tak więc - jedz i kochaj można powiedzieć, że mam zaliczone ;-)
A na polu robótkowym dużo się dzieje, tak dużo, że nie mam czasu na pisanie bloga. A poza tym musiałam chłopakom pożyczyć monitor, bo ich się spalił, korzystanie z ich kompa jest utrudnione, poza tym jest jakaś grubsza awaria i połowa linków mi się nie otwiera (znajomy z telekomunikacji twierdzi, że komuś kilometry światłowodu były potrzebne, więc sobie pożyczył i teraz wszystko lata na około).
A wracając do robótek, to skończyłam sweter dla Julka, swój sweterek-serwetkę, na który ochotę miałam od bardzo dawna). Kończę teraz szydełkowy golfik z krótkim rękawem, ale jakoś nie specjalnie się w nim czuję.
I wydziergałam pierwszy w życiu beret.
Tylko zdjęć brak. Postaram się wkrótce uzupełnić.
Kolejny raz postanowiłam sobie, że nie będę zaczynać nowych robótek dopóki nie skończę chociaż części starych, bo potem to nie wiadomo dlaczego tył różni się na szerokości od przodu ;-)
Tak więc muszę skończyć ten szydełkowy golfik i jesienny komplecik z Padish Himlaya zanim wezmę się za kolejne robótki.
I jeszcze serdecznie dziękuję za wszystkie miłe słowa dotyczące moich kurteczek. Przepraszam, że nie odpiszę tutaj każdej z Was, oddzielnie ale uwierzcie mi na słowo, że strasznie ciężko jest mi sklecić te kilka zdań, bez przerwy robię błędy, kasuję wyrazy - biedna ta moja głowa, a to nie ona jest chora ;-)
Naprawdę bardzo się cieszę, że podoba się WAM moje szycie.
Będę nieskromna, ale jestem z siebie dumna. Widzę niedociągnięcia, owszem, ale efekt i tak przerósł moje oczekiwania, a kurteczki podobają się nie tylko mi, ale też MOJEMU MĘŻOWI oraz rodzicom, a mój najstarszy syn stwierdził, że wciskam mu kit, że po prostu kupiłam kurtki na bazarze, a teraz próbuję go oszukać.
Makneto -zdrowia Ci życzę przede wszystkim- Ty zresztą wiesz :-)
OdpowiedzUsuńA książką mnie zaintrygowałaś...chyba poszukam i przeczytam.
Ja także zycze zdrówka-a opinia syna to najlepsza pochwała
OdpowiedzUsuńMakneto życzę dużo zdrowia, a książka sprawi,że poczujesz się lepiej. Czytałam i polecam wszystkim.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo,dużo zdrówka,kurteczki wyszły Ci śliczne(tym bardziej,że na co dzień nie szyłaś)-podziwiam.
OdpowiedzUsuńNo i ten paseczek zaczętych robótek masz taki długi....nie próżnujesz
pozdrawiam serdecznie
Małgosia
kochana dużo zdrówka, a kurteczki na prawdę są super :)
OdpowiedzUsuń