Ostatni tydzień został u mnie zdominowany przez kota. Kto "śledzi" mnie na fejsie lub instagramie ten wie i będzie się nudził, chociaż mam nadzieję, że jednak nie.
Jak to z kotem było?
Od dość dawna twierdziłam, że nie chcę żadnych już więcej zwierząt w domu, bo nie mam do nich szczęścia, a do tego, to przecież dodatkowy obowiązek. I oczywiście Pan M też nie chciał zwierząt w domu. Wiadoma sprawa. Nie chcemy zwierząt i już.
Jednak kiedy prawie 3 tygodnie temu Pan M pojechał ogarniać działkę, wrócił ze zdjęciami cudnego małego kociaka. Kot spodobał mi się niezwykle, ale nic a nic nie wspomniałam Panu M. Szczególnie, że tylko kilka dni wcześniej tłumaczyłam Judycie dlaczego nie możemy mieć zwierzaka.
Pan M pokazał kociaka na fejsie, moja bratówka wyraziła zachwyt, a ja napisałam do niej w odpowiedzi: "Najlepszy i najpiękniejszy, ale do domu mi go nie przywiózł, tylko zdjęciami podrażnił."
Na drugi dzień rano, Pan M zapytał: "To jak chcesz tego kota, bo jadę na działkę i będę mógł przywieźć". Z wrażenia i radości zaniemówiłam.
Oczywiście kota nie udało się tak łatwo przywieźć i trochę za nim musieliśmy "pochodzić", ale w końcu jest. Jedyny, najlepszy, kociak o jedynym słusznym imieniu "Motek" .
Pierwsze dni kot spędził ukrywając się przed nami, ale teraz już sam przychodzi i wtula się w nas, pomaga mi i przy robieniu na drutach i nawet przy rysowaniu. A największa radość jest taka, że Judyta jest bardzo szczęśliwa.
Jako że przez cały prawie tydzień pogoda była barowa, to spokojnie spędzaliśmy czas w domu z kotem lub zamartwiając się gdzie też nasz nowy pupil zaszył się w naszym domu, dopiero w sobotę trochę się przejaśniło i przez chwile znowu zapanowała polska złota jesień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz!