Ech, życie...
Nie chodzi o to by pójść do baru, by balować.
To samo mogę robić w domu - tylko czasu mi szkoda ;-)
Po prostu wczoraj szłam z Julkiem - musiałam go zmęczyć, żeby poszedł spać - a dookoła unosił się zapach młodości.
Jak miałam właśnie 19 lat spędziłam rok beztroskiego życia w Warszawie. Beztroskiego to nie znaczy - balangi, pijanki, swawole. Po prostu z dala od rodziców, narzeczonego - wolna. Owszem - były jakieś obowiązki, ale i tak był to najbardziej beztroski czas jaki miałam.
Cały czas wierzyłam i wierzę, że z życia trzeba czerpać garściami. Niestety dość szybko się przekonałam, że nie można mieć ciastka i zjeść go. Chociaż cały czas próbuję ;-)
Z moich marzeń z tamtego okresu wróciło do mnie rykoszetem i powaliło mnie jedno - praca z dziećmi autystycznymi.
Skąd mój nastrój w Warszawie?
Bo Warszawa to miasto niespełnionych nadziei. Przyjeżdżam tu od prawie 5 lat z Julkiem - nie obeszłam jeszcze wszystkich specjalistów, bo nie uważam, że jest to konieczne, ale niestety na razie nic nie zadziałało na mojego syna.
Teraz jesteśmy na treningu słuchowym Tomatisa. Jestem sceptycznie nastawiona do tej metody. Ponoć Julek krzyczy ciągle ponieważ jest nadwrażliwy słuchowo, a ten trening ma go unormować, a także ma stymulować rozwój mowy, która u Julka nie istnieje.
Nie mam żadnych złudzeń, ale szukam. Gdzieś musi być furtka do świata mojego syna - chłopca z innej bajki.
A tak w ogóle, to nie wiedziałam jak bardzo jestem uzależniona od drutów. Od niedzieli nie mogę znaleźć czasu by podziergac - zrobiłam raptem parę rzędów nowego sweterka dla córki. A na treningu Julka siedzimy 2 godziny, słuchamy Mozarta, a ja cały czas prawie myślę o drutach. Chyba jutro wezmę ze sobą robótkę - mam nadzieję, że Julek nie będzie już zdejmował słuchawek. Pierwszego dnia zdejmował milion razy, a dzisiaj tylko z tysiąc ;-)
A jednak chciałabym mieć 19 lat, w spokoju posłuchać Mozarta, pójść na spacer na warszawską starówkę nie z krzyczącym i podskakującym 7 latkiem, wypić spokojnie kawę (o przepraszam, wczoraj byłam ze znajomymi i Judytka w Cafe Szparka na cafe latte - żyć nie umierać)
I już nie będę pisała o obsesji zmarszczek - od czasu do czasu mi odbija - działam jak polski sejm, wynajduję sobie jakiś błahy temat zastępczy i rozdmuchuję go do granic możliwości ;-)
Pozdrawiam serdecznie
Makneta
Niechaj Bóg obdarzy Cię swoją mocą, napełni Cię swoim pokojem i da dużo sił. Pozdrawiam bardzo serdecznie, z modlitwą Elżbieta.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w tych zmaganiach z życiem, znalazła się chwila na latte w "Szparce". Ściskam, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, abyś znalazł czas na następną kawkę w spokoju =) i trzymie kciuki za Julka
OdpowiedzUsuńTo nie temat zastepczy-każdy potrzebuje czasem troche"wolności" i dla każdego z nas to coś innego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życze Ci jak najwięcej tej "wolnosci" bo wtedy zwyczajnie łatwiej przetrwać złe chwile.
Czytałam wczorajszy wpis, moja pierwsza myśl była taka że nie chodzi tu o zmarszczki ale czas dla siebie którego niestety Pani nie ma i mieć nie będzie, mam w domu dziewięcioletniego delikwenta wymagającego nieustannego doglądania i powiem tak nadzieję trzeba mieć ale być także realistą, tylko miłość, spokój i w miarę rozsądna rehabilitacja daje efekty, im więcej specjalistów, szarpanina i nieustanne szukanie nowych możliwości męczy bo nie daje efektów o których byśmy marzyli, wypalamy siebie a przecież szczęśliwa i spokojna matka daje tym dzieciom większe szanse, proszę być dla siebie dobrą.
OdpowiedzUsuńA ja bym sobie wróciła tak do 21 lat :).
OdpowiedzUsuńJak jesteśmy dziećmi, to szybko chcemy dorosnąć, bo wydaje nam się, że to tak fajnie i można robić co się chce, a tu psikus ...
Też mam niekiedy różne takie "starcze" przemyślenia jednak najważniejsze, że są tylko przelotne :).
Mam nadzieję Madziu, że w końcu uda ci się znaleźć jakąś metodę, która pomoże Julkowi :).
A życie podobno zaczyna się po 40 więc głowa do góry :).