W te wakacje po raz trzeci będę "przerabiała" Drogę Artysty i zapraszam Was do wspólnej drogi.
"Droga Artysty" to pomysł Julii Cameron, który autorka opisuje w swojej książce. Jej pełen tytuł to "Droga Artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę" i zbudowana jest na zasadzie 12 tygodniowego kursu.
Julia Cameron opisuje doświadczenia swoje oraz ludzi, którzy brali udział w organizowanych przez nią spotkaniach. Na całym świecie i również w Polsce powstają grupy, które skupiają "niespełnionych" twórców, ludzi, którzy poszukują swojego twórczego ja, a może po prostu pragną odkryć siebie, pomóc sobie przezwyciężyć swoje ograniczenia i lęki, nie tylko by być artystami - malarzami, pisarzami, aktorami, itp, ale by po prostu żyć pełnią życia.
Prawda jest taka, że niektórym trudno przebrnąć jest przez tę książkę, ponieważ pełno jest w niej odniesień albo do Boga, albo do jakiejś siły wyższej. Pełno jest też "nawiedzonych", "mistycznych" kawałków, a niektóre przykłady są takie trochę naciągane. Ale mimo to warto się zaopatrzyć w tę książkę i przeczytać i wychwycić jej sedno.
Co niedziela będę pokrótce opisywała kolejny tydzień, temat z którym Julia Cameron proponuje się zmagać i ćwiczenia, które proponuje wykonać, albo przynajmniej te ćwiczenia, które sama wykonuję. Nie są one wiedzą tajemną i można większość z nich znaleźć po całym internecie. Są to w większości powszechne ćwiczenia coachingowe.
Ale jeśli chcecie w pełni wiedzieć co i jak i dogłębnie przerobić sobie ten kurs, to zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Jakiś czas temu widziałam drukowaną wersję w księgarniach, można też znaleźć ebook on-line.
Ale nie musicie czekać z rozpoczynaniem tej drogi, aż zdobędziecie książkę. Już od jutra rana możecie zacząć wykorzystywać główne narzędzia. Oprócz tych coachingowych, które pojawiają się w każdym tygodniu kursu, są dwa podstawowe, na których opiera się cała idea.
1. Poranne strony
i
2. Randki artystyczne
O randkach artystycznych napiszę innym razem i będę starała się systematycznie podsuwać inspiracje, a dzisiaj skupię się na samych porannych stronach, czyli naszych porannych zapiskach.
Czym są poranne strony i co jest nam do tego potrzebne?
1. Każdego ranka wstań 30-40 minut wcześniej niż zwykle.
Tyle czasu zajmuje napisanie 3 stron listowych, czyli wielkości A3.
2. Miej przygotowany zeszyt, najlepiej wielkości A3 i dobry długopis lub pióro.
Najwygodniej jest właśnie pisać w takim dużym zeszycie, ja zwykle wybieram zeszyty w linie i uwielbiam pisać piórem, bo jakoś tak łatwiej sunie po papierze. Nie dbam przy tym zupełnie o charakter pisma, bo i tak z założenia nikt nie ma czytać tych stron.
3. Zdecyduj, gdzie chcesz pisać.
Możesz mieć zeszyt przy łóżku i zacząć pisać od razu po przebudzeniu, bez wychodzenia z pościeli. Ale możesz też zrobić sobie najpierw kawę lub choćby wypić szklankę wody, a może zjeść nawet małe śniadanie i usiąść wygodnie przy biurku. Ja piszę przy biurku, bo niestety pozostanie w łóżku groziłoby spaniem dalej. Ważne, żeby była to jedna z pierwszych czynności, które wykonujemy rano. Zanim włączymy komputer. Zanim włączymy telewizor lub radio. Zanim zaczniemy rozmawiać z rodziną. Wiem, że nie zawsze jest to łatwe, nie zawsze rodzina rozumie, ale z czasem się przyzwyczaja.
4. O czym pisać?
O czym chcesz. Możesz traktować te poranne strony jak zrzut wszelkiego śmiecia z głowy. To nie jest typowy dziennik lub pamiętnik. To nawet nie muszą być składne zdania lub paragrafy. Oczywiście można opisać swój dzień poprzedni, można opisać swój sen lub marzenie, ale można też po prostu wypisać rzeczy, które chodzą nam po głowie, typu "Muszę zrobić dzisiaj pranie".
5. Dlaczego 3 strony?
Bo pierwsza, a nawet połowę drugiej nie jest trudno zapisać. Dalej robi się trochę trudniej i trzeba się odrobinę przyłożyć, pomyśleć, trochę bardziej się uzewnętrznić. Jeśli początkowo nie macie o czym pisać, nie przejmujcie się. Jakkolwiek to paradoksalnie brzmi, możecie po prostu powtarzać jedno zdanie, nawet "Nie wiem co napisać" aż wypełnicie te magiczne 3 strony. Też tak zaczynałam. A teraz mam takie dni, że na 3 stronie zaczynam się dopiero rozkręcać i ciężko mi się wyrobić na 3 stronach.
6. Nie martwcie się o jakość.
W zamyśle te strony są takimi, do których się nie wraca. Można je nawet zniszczyć, spalić, wyrzucić. Nie wracamy do tych stron, nie czytamy ich, ani tym bardziej nie dajemy ich nikomu do czytania i dzięki temu możemy okiełznać naszego wewnętrznego krytyka, który powstrzymuje nas zwykle (często) przed ujawnianiem własnych myśli i emocji. Poza tym, jakość przychodzi z czasem. Jeśli nie jesteśmy przyzwyczajeni do pisania, to na początku ciężko będzie formułować myśli, ale z czasem stanie się to coraz łatwiejsze.
7. Czy to tylko dla artystów?
Uważam, że nie. To nie tylko dla malarzy, pisarzy, kompozytorów, grafików czy rzeźbiarzy. Raczej po prostu dla każdego kto chce żyć kreatywnie, kto jest otwarty na nowe doznania, kto chce lepiej zrozumieć siebie, kto po prostu chce cieszyć się swoim życiem. A nigdy nie wiadomo co możemy odkryć w sobie, jakie pokłady w nas drzemią. Jeśli chcemy dodać tego czegoś swojego życiu, tej iskierki, tego błysku, a z drugie strony uspokoić się trochę, odnaleźć odwagę, by być sobą, to na pewno warto spróbować.
Na zakończenie, aby Was przekonać, że każdy może żyć twórczo, przytoczę fragment, a nawet jeden rozdział z innej inspirującej mnie książki, czyli "Wielkiej magii" Elizabeth Gilbert:
"Wzbogacone życie
Zależy mi, żebyśmy dobrze się zrozumieli. Dla mnie kreatywne życie nie ogranicza się do zawodowego czy choćby amatorskiego poświęcenia się sztukom pięknym, muzyce lub literaturze. Nie musisz tworzyć poezji na szczycie greckiej góry, dawać koncertów w Carnegie Hall ani zdobyć Złotej Palmy w Cannes. (Chociaż jeśli zależy ci na tego rodzaju osiągnięciu, to oczywiście działaj w tym kierunku. Uwielbiam patrzeć, jak ludzie porywają się z motyką na słońce). Nie, kiedy mówię o twórczym życiu, traktuję to znacznie szerzej. Chodzi mi mianowicie o życie, którym w znacznie większym stopniu kieruj ciekawość niż strach. '
Jeden z moich ulubionych przykładów kreatywnego życia pochodzi z ostatnich lat i dotyczy mojej koleżanki Susan, która zaczęła uprawiać łyżwiarstwo figurowe po czterdziestce. Dokładniej mówiąc, nie zetknęła się z tym sportem po raz pierwszy, bo była łyżwiarką już jako dziecko. Bardzo to lubiła, ale mając kilkanaście lat, zrezygnowała, gdy okazało się, że nie wystarcza jej talentu, by zostać mistrzynią. (Ach, ten nasz system kształcenia, w którym "utalentowane" dzieci oddziela się od tłumu, by na swych wątłych barkach dźwigały ciężar twórczych aspiracji społeczeństwa. A co z całą rzeszą pozostałych, skazywanych na przyziemnie, pozbawione inspiracji życie?)
Susan po przerwaniu swojej przygody z łyżwiarstwem figurowym nie myślała o nim przez ćwierć wieku. Po co zawracać sobie czymś głowę, skoro nie można być najlepszym? A potem skończyła czterdzieści lat i uderzyło ją, jak bardzo zobojętniała na rozmaite sprawy. Dręczył ją niepokój. Poczuła się nudna i ociężała. Zaczęła się zastanawiać nad swoim życiem, jak to często robimy przy takich okrągłych urodzinach. Zadała sobie pytanie, kiedy ostatnio czuła się lekka, radosna i - tak - twórcza we własnej skórze. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że było to dwadzieścia kilka lat wcześniej, kiedy jako nastolatka uprawiała łyżwiarstwo figurowe. Nie mogła uwierzyć, że przez tyle czasu odmawiała sobie zajęcia, które ubarwiało radością jej życie, i była ciekawa, czy nadal będzie ją cieszyć.
Uległa tej ciekawości. Kupiła łyżwy do jazdy figurowej, znalazła lodowisko i zatrudniła trenera. Nie zwracała uwagi na wewnętrzny głos, który jej powtarzał, że to szaleństwo, że tylko się ośmieszy. Przezwyciężyła też ogromne zażenowanie ogarniające ją, gdy pomyślała, że na lodzie będzie jedyną kobietą w średnim wieku wśród filigranowych dziewięciolatek.
Po prostu to zrobiła.
Trzy razy w tygodniu wstawała przed świtem i rankiem, przed rozpoczęciem wymagającej pracy, przez godzinę jeździła na łyżwach. Jeździła, jeździła i jeździła. Okazało się, że sprawia jej to taką samą przyjemność jak kiedyś. Właściwie nawet większą, bo będąc dorosła, potrafiła docenić wartość przeżywanej radości. Dzięki jeździe figurowej poczuła, że żyje, i miła wrażenie, że się nie starzeje. Opuściło ją poczucie, że jest tylko konsumentem, zaledwie sumą swoich codziennych zadań i obowiązków. Wreszcie wzięła się do czegoś z własnej inicjatywy, wreszcie coś ze sobą robiła.
Wykonując figury na lodzie, czuła, jak ożywa, skok po skoku, obrót po obrocie.
Dodam, że Susan nie rzuciła pracy, nie sprzedała domu, nie zerwała wszystkich znajomości i nie przeprowadziła się do Toronto, żeby tam trenować po siedemdziesiąt godzin tygodniowo pod okiem trenera mistrzów olimpijskich. Ponadto ta historia się nie kończy, bo moja koleżanka nadal jeździ na łyżwach kilka razy w tygodniu. Nie dla zwycięstwa, tylko dlatego, że dzięki temu znajduje piękno i transcendencję w życiu - czego nie osiągnęła w żaden inny sposób. I chciałaby spędzić jak najwięcej czasu w tym stanie ducha, dopóki żyje.
I to wszystko.
To właśnie nazywam twórczym życiem.
Dla każdego z nas będzie ono polegało na czymś innym i różne będziemy osiągać rezultaty, ale mogę z całym przekonaniem powiedzieć jedno: twórcze życie jest życiem znacznie bogatszym. Jest głębsze, szczęśliwsze, wielowymiarowe i bez porównania bardziej interesujące. Takie życie - polegające na nieustannym wydobywaniu na światło dzienne ukrytych w twoim wnętrzu klejnotów - niewątpliwie samo w sobie należy do dziedziny sztuk pięknych.
Bo w twórczym życiu zawsze jest obecna Wielka Magia"
Moim zdaniem, dzięki pisaniu porannych stron możemy, właśnie wydobyć na światło dzienne takie klejnoty i dlatego szczerze zachęcam do udania się ze mną i Julią Cameron w Drogę Artysty.
Podsumowanie
Jeśli udało Wam się dotrzeć do tego miejsca, to krótko tylko przypominam - codziennie rano trzeba pisać 3 ręcznie strony formatu A3 i nie dbając o formę, jakość czy nawet czytelność, bo i tak nikt tego nie powinien potem czytać.
Wiem, że jest już późno, ale nie czekajcie do następnego poniedziałku by zacząć. Jeśli poczułyście impuls do działania, wstańcie rano wcześniej, wykorzystajcie to, że w wakacje jest ciut mnie obowiązków rano, bo nie trzeba dzieci wysyłać do szkół. Nie odkładajcie też tego na później, aż kupicie odpowiedni zeszyt. Można przecież pisać w zwykłym - A4, tyle, że wtedy wyjdzie 6 stron.
I na zakończenie jedna ważna rada.
Oczywiście możecie pisać co chcecie, możecie wylewać żale, kłócić się ze sobą lub światem na tych stronach, ale dobrze jest ostatnią stronę poświęcić na napisanie czegoś pozytywnego, tak by skończyć pisać w dobrym nastroju. Zadaniem tych stron jest wzmacnianie was, a nie osłabianie. Ja wyznaję zasadę "Co zdarzyła się w Vegas, pozostaje w Vegas", czyli wszelkie smętki opisane na stronach, tam pozostają, wszelkie brzydkie wyrazy też tam pozostają. Ta lista rzeczy, z których nie jesteśmy zadowoleni, to ciągłe narzekanie na siebie, w pewnej chwili sprawia, że mamy ochotę na zmianę i zaczynamy tych zmian dokonywać.
I jeszcze jedna.
Po prostu zacznij. Napisz jednego dnia. Fakt, iż trzeba robić to codziennie przez dłużej nieokreślony czas, może na starcie podcinać skrzydła. Powiedz sobie - zrobię to tylko dzisiaj, tylko dzisiaj napiszę te 3 strony. A potem, następnego dnia, powiedz sobie to samo.
Jeśli macie ochotę przyłączyć się do mnie, dajcie znać. Nie musicie mieć bloga, nie musicie pisać o tym na swoim blogu. Jeśli chcecie po prostu porozmawiać na ten temat to możecie pisać na maila, jeśli zaś będzie kilka osób chętnych to założę grupę na fb, na której będziemy mogły się wspierać. Jeśli zaś wolicie działać w samotności, to po prostu działajcie. Nie musicie ogłaszać światu, a tym bardziej mnie informować o tym, po prostu cieszcie się procesem i zmianą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz!