"Irlandzki sweter" to książka, która przybyła do mnie w poniedziałek, a już dzisiaj przed obiadem przeczytałam jej ostatnie zdanie.
To powieść obyczajowa, o małej irlandzkiej wysepce, na której tradycją od pokoleń jest dzierganie grubych swetrów, w których każdy splot ma specjalne znaczenie. Pierwszy taki sweter dziecko dostaje tuż po urodzeniu.
Główna bohaterka Rebecca przybywa na wyspę wraz ze swoją córką, 6-cio letnią Rowan, ponieważ owe swetry są jej pracą badawczą, na którą dostała mały grant. Na miejscu okazuje się, że wszyscy dobrze ją znają dzięki opowieścią Sharon, przyjaciółki ze studiów. To właśnie sprawia, że Rebecca i Rowan od pierwszych chwil zostają wciągnięte w życie wyspy, a Rebecca znajduje na niej to czego naprawdę pragnęła, czyli swoje miejsce.
Nie wiem czy to dobra rekomendacja, ale spłakałam się przy tej książce, a po jej zakończeniu mam ochotę zapoznać z irlandzkimi ściegami.
Moim kwiatem na dziś jest jarzębina, czyli z angielska właśnie ROWAN, roślina, która wg irlandzkich wierzeń ma magiczne właściwości i z której wyrabiano różdżki. Dopiero po przyniesieniu kiści ze spaceru załapałam jak bardzo pasuje ten mój "kwiatek" do książki.
A na moich drutach wciąż niebiesko-szary lniaczek. Zostało mi tylko zrobienie krótkich rękawków. Na długie nie starczy włóczki. Ale może to i lepiej, szybciej wdzianko będzie gotowe.
A teraz zapraszam Was na
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz!