*
Jedną z największych moich pasji jest robienie na drutach. Próbuję to
połączyć z przyjemnością czytania. Co tydzień będę zamieszczała jedno
zdjęcie przedstawiające moją aktualną robótkę (robótki) i czytaną
książkę.
Bardzo
też lubię zaglądać na wasze blogi, by dowiedzieć się nad czym aktualnie
pracujecie i co czytacie. Podzielicie się ze mną swoimi pasjami.
Zapraszam w każdą środę na wspólne dzierganie i czytanie. *
Jak widać na załączonym obrazku, moje druty mają urlop, a ja zabrałam się za inne robótki. Po pierwsze wyciągnęłam haft. Już jakiś czas temu pokazywałam wam te białe płótno, które w przyszłości ma być firanką. Tempo mam strasznie wolne, więc nie wiem zupełnie kiedy zawiśnie ona na najmniejszym w moim domu oknie.
Poza tym zabrałam się za lepienie masy solnej. Miała to być forma spędzenia czasu z dzieckiem, ale Judytę jakoś ta czynność nie porwała, a za to ja zaczęłam wymyślać już kolejne aniołki, a może i inne stworki. Nawet nie zniechęciła mnie wpadka z piekarnikiem. W wyniku zwykłej nieuwagi (chciałam wykorzystać nagrzewanie piekarnika przed wstawieniem ciasta, ale chyba temperatura była jednak za wysoka) mam teraz aniołki - mulatki. Mam nadzieję, że Judyta pomoże mi chociaż je pomalować i z czasem zachęci się do robienia.
A czytałam ostatnio lekturę, którą po prostu jestem zachwycona. To "...I nigdy nie chodziłem do szkoły" Andre Stern. To interesująca opowieść człowieka, który od dziecka uczył się tego co go naprawdę interesowało, przy wsparciu rodziców oczywiście. Nie jest to książka przeciwko szkole, przeciwko systemowi edukacji, a po prostu fascynująca relacja. Czytałam i sobie tak myślałam, że ten to miał szczęście. Uczył się tego co lubił, w przyjaznych warunkach, chodząc na interesujące go kursy, do muzeów, czytając godzinami książki i bawiąc się. Wprawdzie ja na swoje lata szkolne nie mogę narzekać za bardzo, przynajmniej do skończenia szkoły podstawowej, ale teraz szkoła jest inna.
Jeśli chciał czytać, to czytał. Jeśli postanowił przez 6 godzin uczyć się niemieckiego, to to robił. Jeśli przez wiele tygodni, czy nawet miesięcy chciał oddawać się tworzeniu gazety o samochodach, to nikt mu nie zabraniał. Nikt mu nie zabraniał się bawić, od tego nie odrywał, bo jego rodzice wychodzili z założenie, że podstawą kształcenia się dziecka jest jego naturalna ciekawość, którą można właśnie zaspokajać poprzez zabawę. W ten sposób nigdy nie przechodził fazy buntu, nigdy nie musiał odcinać pępowiny.
Andre Stern nie chodził do szkoły, a jest obecnie muzykiem, kompozytorem, lutnikiem, dziennikarzem i pisarzem, chociaż na potwierdzenie swoich umiejętności nie ma żadnego papierka. Jest też szczęśliwym mężem i ojcem.
Czytając tak sobie myślałam, że miał on też to szczęście, że mieszkał w dużym mieście, pełnym muzeów, teatrów i koncertów, a także miał rodziców, którzy dopasowali (szczególnie matka) swoje życie do potrzeb dziecka. Rodzice byli przy nim i jego siostrze, ale ich obecność nie polegała na komentarzach, chwaleniu lub wpływaniu na to co dzieci robią. Myślę, że raczej na podsycaniu zainteresowań.
A teraz zapraszam Was na
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz!