Czy powroty są możliwe?
Nie było mnie tu ponad rok. I to nie tak, że nie pisałam. Nie tylko nie pisałam, ale też nie zaglądałam, nie sprawdzałam statystyk, nie komentowałam. Zniknęłam też prawie z instagrama czy większości fejsbuka. Przestałam rękodzilić, przestałam czytać książki (prawie).
Gdzie byłam, jak mnie nie było?
W domu, na kanapie, przed komputerem. Czasami w pracy.
Moim głównym zajęciem była próba przekonania siebie, że jeszcze potrafię myśleć, że jeszcze potrafię nauczyć się czegoś nowego. I tak naprawdę wciąż jestem na początku, na samym starcie, bo ruszenie komórek mózgowych w "moim" wieku, a przede wszystkim w moim stanie psychicznym to naprawdę trudna sprawa.
Jednak ostatnio nie dość, że zaczęłam znowu czytać nawet po kilka książek ciurkiem, to jeszcze wyciągnęłam włóczki i szydełka, chociaż zarzekałam się tak niedawno, że ja już na pewno tego nie będę robiła. I zachciało mi się wrócić do pisania bloga.
Zastanawiałam się przez kilka dni, czy nie znaleźć sobie całkiem nowego miejsca, gdzie mogłabym pisać anonimowo (przynajmniej na początku), bo temat, o którym chcę pisać, jest trochę dla mnie wstydliwy. Szczególnie, że nigdy nie wiadomo, czy mi za chwilę nie przejdzie i znowu nie zarzucę mojego nowego projektu.
Mój nowy projekt: Czysty Dom.
Kto mnie zna, ten wie, że jestem okropną bałaganiarą. OKROPNĄ. W niektórych okresach mam na biurku tylko tyle miejsca, by postawić laptop, a droga do mojego biurka to ścieżka wśród pudeł, książek, papierów i innych tym podobnych rzeczy.
Nie dość, że nie lubię sprzątać (pod tym względem wciaż jestem zbuntowaną nastolatką), to jeszcze nie umiem się rozstać z niczym. Ani z pudełkiem po butach, ani ze zużytymi zeszytami, ani z popsutą biżuterią czy niekompletnym mikserem, pudełkiem bez wieczka, czy wieczkiem bez pudełka.
Jestem całkowicie, zupełnie beznadziejna pod tym względem. W latach smarkatych słyszłam wiecznie, że mam dwie lewe ręce, a i potem wmawiałam sobie skutecznie, że jestem organizacyjnycm i sprzątaniowym antytalentem. Co więcej (jak spowiedź to spowiedź) byłam dumna z tego, że mam w życiu wyższe cele niż szorowanie podług. Nie pytajcie jakie cele wyższe miałam na myśli, bo nie pamiętam. W każdym razie swoje niezorganizowanie tłumaczyłam sobie artystyczną, wolną duszą, a bałagan wokół mnie artystycznym nieładem. Terefere kuku.
Tak naprawdę to nawet nigdy nie próbowałam z tym walczyć, bo po prostu taka jestem i już. A jeśli nawet "nieład" wokół mnie zaczynał mi doskwierać, to albo przenosiłam się do innego pokoju, alborzeczy, których nie potrzebowałam przenosiłam do nieużywanych na co dzień pomieszczeń lub rezygnowałam z robienia niektórych rzeczy, bo nie mogłam znaleźć potrzebnych mi rzeczy. Ewentualnie już w tydzień lub dwa po posprzątaniu jakiegoś zakątka (metodą upychania wszystkiego w innych pomieszczeniach lub szafach) bałagan wracał.
I to co ja zwykle nazywałam wolnością jest po prostu niewolą. Oczywiście to nie jest tak, że objawiło mi się to ostatnio i dlatego, że właśnie czytam książki autorstwa Bei Johnson:
"Pokochaj swój dom. Zero Waste Home, czyli jak pozbyć się śmieci, a w zamian zyskać szczęście, pieniądze i czas".
Zdecydowanie czytam tę książkę, bo chcę zmienić swoje podejście do zajmowania się domem, do sprzątania i organizacji tego wszystkiego. Oczywiście do Zero Waste, czyli życiu tak by nie produkować śmieci w ogóle jest mi jeszcze dalej niż do sprzątania w domu, ale bardzo chcę odnaleźć odpowiedź na pytanie:
Jak pokochać swój dom?
Jak na razie to miotam się po tym moim domu i zastanwiam się czy mam zamówić kontener i wszystko wyrzucać jak leci, czy jednak niektóre rzeczy oglądać przed wyrzuceniem, bo może jeszcze się przydadzą. Chociaż skoro nie używałam ich od jakiegoś czasu (wielu nie używałam) to może znaczy, że po prostu ich nie potrzebuję i że są po prostu śmieciami.
Jaki mam plan?
Ta, jak zmienić swoje otoczenie nic nie zmieniając? Wiem, nie da się.
Stan na dzień dzisiejszy: 4 osoby w domu i kot. Dzieci już wyrosły z zostawiania wszędzie zabawek. Córka dba o swój pokój sama - raz lepiej raz gorzej. Ostatnio wyzybyła się wszelkich zabawek z dzieciństwa. Niestety moją metodą. Wyniosła je do pokoju starszych braci, którzy już nie mieszkają z nami.
A w kuchni dużo pomaga mi mąż - praktycznie przejął gotowanie obiadów, bo to też coś co mi się znudziło, a on odkrywa od jakiegoś czasu, więc nawet nie chcem mu przeszkadzać w tej zabawie. Jest też w tym lepszy ode mnie i bardziej zorganizowany.
I z tego wynika, że jakbym JA naczuczyła się nie zostawiać śladów po sobie wszędzie, gdzie tylko się pojawię, to było by w domu dużo czyściej, a przynajmniej nie byłoby ogólnego chaosu.
Główny mój plan to jest - ODGRUZOWANIE. Trochę bardziej podoba mi się angielska nazwa DECLUTTERING, ale w moim przypadku jest chyba za mało dosadna.
I nie, nie zamierzam stosować metody z programu o perfekcyjnych paniach domu i robić tego w tydzień.
Po pierwsze, to co z tego, że szybko wyrzucę, jak nie będę wiedziała jak zagospodarować to co zostało.
Po drugie, nie mam ani tyle siły, ani tyle czasu. Niby paradoks, ale wiecie szybko przyszło szybko poszło.
Po trzecie, nie będzie też zdjęć z przed i po (no może czasami po).
Po czwarte, mam zamiar motywować się do codziennej pracy pisząc na blogu. Chcę poświęcić co najmniej półgodzinny dziennie (czasami pewnie więcej) na przetrząsanie półek, spiżani, piwnic (tak piwnic) i innych zakamarków i pozbywanie się z nich tego co jest nam nie potrzebne, czego nie lubimy, nie używamy, co po prostu jest śmieciem lub nie sparka joyem. (Marie Kondo).
Po piąte, życie trochę zmusiło mnie do myślenia. Staram się nie kupować bezmyślnie produktów spożywczych z uwagi na zdrowie i dietę (szczególnie dzieci). Nie mogę też szastać kasą na prawo i lewo, więc kupuję bardzo mało rzeczy, a do tego niestety większość np. ubrań rozczarowuję mnie swoją jakością. Więc życie niejako przekonuje mnie coraz bardziej do minimalizmu. I chciałabym, żeby to było widać i żebym przestała czuć się przytłoczona ciężarem rzeczy i śmieci wokół mnie. Bo w końcu chyba o to w życiu chodzi. By czuć się po prostu dobrze.
Po szóste, chcę stopniowo wdrożyć też rutyny sprzątaniowe, bo wiecie, rozumiecie, jak już to wszystko ogarnę, to bym chciała, żeby nie było powtórki z przeszłości i żeby wszystko nie wróciło do normy. A zmieniając nawyki, wypracowując nowe zwyczaje, czyli popadając w codzienne rutyny mam szansę na wypracowanie nowej normy.
Na tym na razie kończę, wrzucam audiobooka na słuchawki i wracam do odgruzowywania spiżarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz!